Jedną z tendencji wyczuwalnych w wypowiedziach modnych dziś coachów, psychoanalityków czy innych specjalistów od ludzkiej głowy, jest przekonywanie nas (jak najbardziej słuszne), do tego abyśmy nie bali się mówić co myślimy, co czujemy, co nas porusza. Każdego dnia nad ranem w którejś ze śniadaniowych telewizji mądrzy ludzie przekonują nas abyśmy byli bardziej asertywni i odważni. O ile potrzeba stosowania tej zasady w życiu prywatnym wydaje się wszystkim oczywistą oczywistością to nie jest już nią w życiu publicznym.
Nie wiem jak to nazwać. Schizofrenią czy hipokryzją? Mówi nam się że powinniśmy być asertywni, że powinniśmy zwracać uwagę naszym bliskim gdy traktują nas źle, że powinniśmy postawić się szefowi gdy ten stosuje w pracy mobbing, że nie można przecież budować zdrowych relacji międzyludzkich, gdy jedna ze stron czuje się pokrzywdzona, gdy chowa w sercu zadrę. Słyszymy, że związki w których nie ma szczerości stają się związkami dysfunkcyjnymi. W wyniku nieumiejętności jasnego określania oczekiwań/problemów zanika nić porozumienia, pojawia się niechęć, umiera uczucie. To wszystko prawda.
Dlaczego więc, gdy podmiotami stają się narody, czy po prostu większe grupy ludzi żyjących razem, nagle okazuje się że całą tę mądrość należy spuścić w kiblu? Politycy przekonują nas, że nie warto rozmawiać szczerze, bo zbytnia szczerość „może zaszkodzić przyjaźni między narodami”?! A czy ktoś z was doświadczył kiedykolwiek przyjaźni zbudowanej na przemilczeniach? Gdy przyjaciel sprawi wam przykrość, a wy będziecie dusić w sobie to uczucie przez wiele lat, to z czasem rana rozrośnie się. Nie potrafiąc mówić wprost o tym, co was boli wywołacie reakcję łańcuchową, wyhodujecie żal, aż w końcu wybuchniecie, a wtedy prawdopodobnie padną gorzkie, niepotrzebne słowa. Z przyjacielem trzeba rozmawiać szczerze i bez ogródek, waląc prosto z mostu, co was boli, co jest nie tak. Właśnie dlatego, że wzajemna więź daje taką możliwość.
Dlaczego w polityce szczerość między przyjaciółmi jest tak niepopularna? Dlaczego proste słowa należy ukwiecać, tylko po to, aby złagodzić siłę rażenia określenia, które przecież idealnie podsumowuje odczucia i nasze myśli? Stosując tę metodę wysyłamy komunikat, który nie zostaje w pełni zrozumiały. Rozdrapujemy ranę, ale wszystko idzie na marne, bo nadal czujemy, że zabrakło przekazowi siły, tej, która odzwierciedla powagę problemu.
Potępiamy CZYNY, nie potępiamy OSÓB. To chyba kolejna rzecz, której nie rozumieją politycy, specjalizujący się w zmiękczaniu nieprzyjemnych słów. Być może dlatego miotają się myśląc, że mówiąc o ludobójstwie celować będziemy w dzisiejszych mieszkańców Ukrainy. Nie. Potępiamy LUDOBÓJSTWO. Dlaczego więc CZYN, który bezsprzecznie tym LUDOBÓJSTWEM jest, nazywać w sposób bardziej znośny? Komunikat powinien być prosty. To co wydarzyło się na Wołyniu i Polesiu było LUDOBÓJSTWEM i pozostanie nim niezależnie od tego gdzie przebiegała granica, i kto go dokonywał. Nie ma tolerancji dla bestialskiego zabijania dzieci i kobiet w imię jakiegokolwiek narodu. W tym kontekście, jako CZYN potępić możemy fakt, że dzięki inicjatywie prominentnych polityków, wbrew poglądom dużej części obywateli, buduje się dziś na Ukrainie pomniki zbrodniarzy z UPA i OUN, które nierzadko stawiane są dokładnie w miejscach popełnianych zbrodni. Myślę, że właśnie ze względu na próby zakłamywania historii bardzo ważne jest, aby Polska w sposób jednoznacznie krytyczny oceniła wydarzenia, do których doszło na Wołyniu.
Historia Europy wielokrotnie potwierdziła, że nie da się budować zgody i przyjaźni na przemilczeniach i niedomówieniach, bez rozliczenia przeszłości i związanych z nią wydarzeń. Im bardziej się od nich oddalamy, tym trudniej jest dochodzić prawdy. Czym więcej pozostawiamy miejsca na spekulacje i interpretacje serwowane w miejscu faktów, tym większymi ekstremizmami po obu stronach się to kończy.
Jeśli nie wyjaśnimy historii dziś i nie nazwiemy rzeczy po imieniu, właściwymi słowami, to być może nigdy to nie nastąpi. Pokolenie świadków Wołynia i dawnego Polesia odchodzi, czas zatrze wyraźne ślady, i niczego nie dowiemy się już z pierwszej ręki.
Wczoraj usłyszałem słowa redaktora Polityki, który stwierdził wypowiadając się w telewizji w roli eksperta, że cała kłótnia o Wołyń jest w sumie bez sensu, bo Polaków to tak naprawdę dzisiaj już w ogóle nie interesuje. Osobiście na jego miejscu powiedziałbym, że sprawa jest bardzo istotna, ze względu na to że jest już coraz mniej ludzi, których interesuje ona z powodu bezpośrednich doświadczeń z nią związanych. Jest w Polsce wiele rodzin, które zostały dotknięte wydarzeniami na Wołyniu. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że sprawa ta już w ogóle Polaków nie interesuje. Moi dziadkowie i ich rodzeństwo wciąż są częścią naszego społeczeństwa. Od 70 lat czekają, kiedy w końcu historia ofiar zostanie prawidłowo odnotowana i należycie opisana. Kiedyś nie rozmawiano o Wołyniu w imię przyjaźni bratnich narodów, dziś nie rozmawiamy o tym ze względu na ukraińskie aspiracje wejścia do Unii. Pretekst aby nie podejmować trudnych tematów znajdzie się zawsze. Choć akurat w naszym narodzie zadziwia mnie fakt, że jakby łatwiej od domagania się przeprosin przychodzi nam przepraszanie gdy ktoś postawi nas w roli katów, nawet wówczas gdy skala wydarzenia jest nieporównywalnie mniejsza, podobnie jak stopień okrucieństwa. Kręcimy kolejne filmy o naszych przewinieniach, ale własne cierpienie nigdy nie okazuje się dość atrakcyjnym tematem.
Szczytowym brakiem wyczucia popisał się wczoraj Rafał Biedroń, nazywając spór o Wołyń „wyciąganiem trupów z szafy”. Nie wiem czy przemyślał to porównanie, ponieważ w tym konkretnym przypadku owe „trupy” to członkowie naszych rodzin.
Wołyń interesuje moją rodzinę bardziej niż przeciętnego Polaka, ponieważ wpłynął na jej losy w sposób bezpośredni. Wołyń dotyczy moich dziadków i ich rodzeństwa, mojej mamy i jej siostry, mojego rodzeństwa, kuzynostwa i mnie. Wystarczyłaby chwila zawahania podczas ucieczki przed rzezią, kilka centymetrów podczas unikania świszczących kul, wybór złego ukrycia podczas napotkanej zasadzki i nie byłoby mojej mamy, cioci, rodzeństwa, kuzynostwa czy mnie. Bo nie byłoby mojego dziadka, tak jak nie ma jego starszej siostry, jej męża i dzieci. I tak jak nigdy nie będzie ich potomstwa.
„ …Po około dwóch tygodniach od tego zdarzenia (pierwszy napad na Kolonię Krymno), gdy ludzie oswoili się z nową sytuacją, część mieszkańców Kolonii powróciła do swych domostw, aby zebrać trochę plonów i zrobić zapasy na zimę. Część mieszkańców nadal pozostawała, wierząc, że nic im nie grozi. Tymczasem około 25 sierpnia tuż po zachodzie słońca oddział banderowców okrążył Kolonię i dokonał typowej dla nich rzezi wszystkich schwytanych mieszkańców. W tym dniu ofiarą napadu była moja siostra Ewa (33 lata), jej czworo dzieci, teściowie, Franciszek i Aniela Żebrowscy. Siostrę, teściów, najstarszego syna Stacha (12 lat) zarąbano siekierą. Córkę Natalię (10 lat) przebili żelaznym prętem przez policzki i pozostawili z tym prętem żywą. Syna Kazimierza (5 lat) zabili kijami. Trzytygodniową Anielę powiesili żywą przez włożenie główki między sztachetami płotu.
W tym samym czasie nasz ojciec również przebywał w swoim domu. Gdy usłyszał jakieś poruszenie w sąsiedzkich zabudowaniach, schował się na strych obory i przez szparę między deskami szczytu obserwował swoje podwórko. Jeszcze było widno, kiedy na podwórze weszło dwóch uzbrojonych ludzi. Ponieważ mieszkanie było zamknięte zaczęli nawoływać ojca po nazwisku. Ojciec poznał po głosie znajomego Ukraińca. Był nim Chodakowski. Oświadczał, że ma do ojca pilną sprawę i zapewniał dobre intencje. Ojciec uwierzył i zaczął schodzić ze strychu. Na szczęście jeden z Ukraińców nie wytrzymał wyczekiwania i wybił w mieszkaniu okno. Ojciec słysząc dźwięk tłuczonego szkła, cofnął się z powrotem na strych, zajął stanowisko przy szparze i obserwował, co się będzie działo dalej. Przybysze zaczęli nawoływać i grozić, że jeżeli nie wyjdzie z ukrycia to podpalą zabudowania. Od tego momentu już było wiadomo, o co im chodzi. Ojciec wolał się dać spalić niż im poddać. Na koniec spenetrowali mieszkanie i poszli dalej. Widocznie byli przekonani, że nikogo w domu nie ma. Przypadek sprawił, że ojciec ocalał.
Noc spędził na strychu, cały czas nasłuchując odgłosy nocy. Rano, gdy już było widno i wokół panowała zupełna cisza, wyszedł z ukrycia i udał się do mieszkania córki Ewy. Zastał skutki banderowskiej obecności. Na podwórku leżały zwłoki pomordowanych. Natalia jeszcze żyła. Tato uwolnił ją z tego pręta i wziął na ręce, ale nie było możliwości jej ratowania. Zmarła na rękach swego dziadka Jana Kuśmierczyka. Ojciec wykopał obok dół i poukładał w nim zwłoki. Nim wykonał te czynności Natalia dołączyła do matki. W tym czasie mąż Ewy już nie żył, został zamordowany w zasadzce pod Wólką Pniewieńską.”
Uważam że potomkowie rodzin wołyńskich są winni swoim rodzicom i dziadkom, a przede wszystkim tym, którym nie udało się przeżyć pamięć o tamtych wydarzeniach, tak aby nikt nigdy nie pomniejszał skali cierpień, przez które musieli przejść.
Moi pradziadkowie parokrotnie uniknęli śmierci z rąk siepaczy dzięki życzliwości napotkanych Ukraińców, którzy w ludzkim geście wyciągali do nich pomocną dłoń w sytuacji bez nadziei. Pamięć należy się również tym, którzy dzięki serdecznym gestom ratowali ludzkie życie ryzykując własnym, nierzadko ponosząc śmierć za to, że okazali się lepszymi ludźmi.
„Następnego dnia, powrócił ostatni woźnica, mój ojciec – Jan Kuśmierczyk, ale już bez konia i bez wozu. Opowiadał później:
Jechał pierwszy w kolumnie. Na jego wozie był dowódca grupy Czesław Warchocki i jego zastępca Tadeusz Dąbrowski. Kiedy nagle z prawej strony drogi rozległy się strzały, wtedy koń tak mocno szarpnął wozem, że wszyscy wywrócili się na siedzeniach. Mając lejce w dłoniach, ojciec próbował opanować bieg konia, ale ten skręcił gwałtownie w lewo na trawnik, i gdy wóz przechylił się na bok zeskoczył z wozu. Koń pobiegł dalej, ale wóz się przewrócił. Zaplątane lejce oraz dyszelki, unieruchomiły konia. Koń się zatrzymał. Ojciec podbiegł do niego, odpiął pasek przy jednym dyszlu i jeden postronek z orczyka, by koń się nie przewrócił. W tym momencie pomyślał, że może uda się wyprząść konia i na nim uciekać, ale wtedy zobaczył, że strzelający wyszli z ukrycia i idą w jego stronę
Nie było wyjścia. Zostawił wszystko pobiegł w stronę małych krzaków i wyrośniętego zboża. Czołgając się bruzdą, później chyłkiem dotarł do stojącego samotnie w polu gospodarstwa. Na podwórzu, pod domem, stał gospodarz, trochę znajomy Ukrainiec o nazwisku Piawka. Ojciec poprosił, aby go ukryć, bo tamci – pokazał – złapią i zabiją. Wtedy Piawka, pokazał drzwiczki w szczycie dachu nad chlewem i powiedział „ Skrywajtieś tam w sieno „ Ojciec podbiegł i po stojącej drabinie wchodził do góry. Idąc po drabinie zorientował się, że na dole zostawił swoje obuwie, które mogłoby go zdradzić. Zszedł z powrotem, zabrał je, wszedł na strych, wciągnął za sobą drabinę i zamknął drzwiczki. Było to w ostatniej chwili przed nadejściem napastników. Był w ogromnej niepewności. Znajdą czy nie znajdą? Gospodarz, wyda czy nie wyda?.
Już od chwili napotkania tegoż Piawki i wchodzenia do ukrycia, ojciec spoglądał i zerkał, jak się zachowuje gospodarz. Na strychu ulokował się tak, aby przez szparę między deskami obserwować podwórze. Gospodarz stał przy domu i chociaż na polu było słychać strzały, był spokojny, palił papierosa i obserwował. Teraz, gdy nadeszli ścigający i zapytali go, czy widział uciekających, spokojnie odpowiedział, że poszli do tamtego lasu – wskazał ręką. Gdy zapytali „ A toj zwoszczyk kotoryj buł pri Twojom chodiajstwie?” odpowiedział „Win toże ubieżał w eti kusty, a jewo łoszać stoit tam „.Żałko szczo swołocz lach ubieżał „ powiedzieli napastnicy. Żałko, toczno żałko – odpowiedział gospodarz. Napastnicy odchodząc, rozmawiali między sobą, ale już nie dosłyszał, o czym mówili.
Gdy wszystko ucichło i nikogo obcego w pobliżu nie było, Piawka podszedł blisko ukrycia i powiedział, aby ojciec zszedł na dół, bo już szukających nie ma. Ojciec, z pewną dozą zaufania zszedł, a gospodarz ku jego zaskoczeniu, zaprosił go do mieszkania, poczęstował swoim posiłkiem, porozmawiali o bieżących sprawach i przenocował do następnego dnia.”
Kolonię Krymno założoną przez mojego pradziadka i innych gospodarzy, którzy przenieśli się z powiatu włoszczowskiego na granicę Polesia i Wołynia zrównano z ziemią. Po ponad 50 zabudowaniach nie pozostał nawet ślad. W miejscu domów i gospodarstw wznoszonych przez dwa pokolenia jest dziś gołe pole, ale dzięki pamięci sąsiadów którzy przeżyli, imiona i nazwiska pomordowanych zostaną zapamiętane.
„Przypomnieć korzenie”
Zacytowane fragmenty pochodzą z książki autorstwa mojego dziadka stryjecznego (brata dziadka), powstałej na bazie wspomnień własnych, rodzeństwa, oraz notowanych przez lata wspomnień moich pradziadków. Książka wydana w niewielkim nakładzie na użytek rodzinny jest kompendium wiedzy o życiu i śmierci mieszkańców Kolonii Krymno w powiecie Kamień Koszyrski. Historia rodziny uzupełniona jest m.in. o zachowane fotografie życia w kolonii, odtworzony z pamięci układ zabudowań, listę założycieli kolonii, oraz osób, które w kolonii zamordowano. Jeżeli trafiłeś na ten wpis szukając informacji na temat bliskich lub przyjaciół daj znać. W książce znajdują się również krótkie opisy losów najbliższych sąsiadów i przyjaciół. Być może kawałek ich historii odnotowano we wspomnieniach.
Wykaz osób zamordowanych w Kolonii Krymno:
Lp | Nazwisko i imię | Urodz. około | Uwagi |
1 | Cieślicki Jan | 1915 | syn Pawła |
2 | Głowala Maria | 1915 | żona Olszewskiego |
3 | Głowala Helena | 1921 | córka Wincentego |
4 | Głowala … | 1885 | żona Wincentego |
5 | Hilczuk … | 1890 | żona Stefana |
6 | Kukla Lucjan | 1923 | |
7 | Krawczykowa … | 1890 | wdowa po Józefie |
8 | Krawczyk Stanisław | 1927 | syn Józefa |
9 | Krawczyk Roman | dziecko Józefa | |
10 | Korcipa Józef | 1890 | |
11 | Korcipa Tekla | 1895 | żona Józefa |
12 | Korcipa Józefa | 1922 | córka Józefa |
13 | Korcipa … | dziecko Józefa | |
14 | Korcipa … | dziecko Józefa | |
15 | Kowalik Jacenty | 1880 | Dzieci uciekły |
16 | Kotlarzowie (4 osoby) | Zawiadowca stacji | |
17 | Kotlarzowa – żona | ||
18 | Kotlarz – córka | ||
19 | Kotlarz – córka | ||
20 | Lesiak Maria | 1885 | wdowa Wojciecha |
21 | Lesiak Bronisław | 1914 | syn Wojciecha |
22 | Malecha Walery | 1900 | |
23 | Nauczyciele 2 osoby | z Lubieszowa | |
24 | Podgórski Bolesław | 1922 | |
25 | Podgórski Jan | 1923 | syn Antoniego |
26 | Radzio Władysława | 1921 | córka Józefa |
27 | Romaniuk … | 1915 | |
28 | Romaniuk Maria | 1916 | córka Roszczypały |
29 | Siwko Jan | 1900 | |
30 | Siwko … | 1905 | Żona Jana Siwki |
31 | Wnuk Franciszek | 1880 | |
32 | Wnuk Franciszka | 1885 | żona Franciszka |
33 | Żebrowski Franciszek | 1875 | |
34 | Żebrowska Aniela | 1980 | żona Franciszka |
35 | Żebrowski Tomasz | 1905 | syn Franciszka |
36 | Żebrowska Ewa | 1910 | zd. Kuśmierczyk |
37 | Żebrowski Stanisław | 1931 | syn Ewy i Tomasza |
38 | Żebrowska Natalia | 1934 | córka – „ – |
39 | Żebrowski Kazimierz | 1938 | syn – „ – |
40 | Żebrowska Aniela | 1943 | córka – „ – |
41 | Olszewski Leon |
Moja mamusia urodzona w Krymnie w 1931 przeżyła tragedię rzezi.Boi się obejrzeć film WOŁYŃ.
Moi dziadkowie również póki co nie widzieli. My ich nie namawiamy ponieważ może to być zbyt silne przeżycie. Jeszcze 10 lat temu nie miałbym wątpliwości, ale teraz już chyba trochę na to za późno.
Zapomniałem dodać że mieszkam w miejscowości skąd pochodzą rodzice autora wspomnień, także na tej samej ulicy. Ps. Dom Państwa Kuśmierczyków został rozebrany kilka lat temu.
Pozwoliłem sobie przesłać Pański adres do dziadka. On pokieruje kontaktem z wujem.
Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie wpisem.
Witam. Szukam kontaktu z autorem powyższych wspomnień.